Dzień I
Dopłynęliśmy do Ystad o godz. 6.30, a o godz. 7.00 opuściliśmy prom. Na pewno poświęcimy osobny post przeprawie promowej, bo bardzo nam się spodobało. Skupmy się jednak na dzisiejszym dniu, w którym mieliśmy okazję sporo zobaczyć. Zaczęliśmy od oddalonego o 19 km Ales Stenar. Specjalnie dla tego miejsca zboczyliśmy z drogi i naszym zdaniem było warto. Wcześnie rano nie było tłumów, parking był jeszcze bezpłatny, a pogoda w miarę znośna (potem zrobiło się bardzo gorąco). Ales Stenar to kamienny kompleks znajdujący się w miejscowości Kåseberga, który składa się z 59 głazów. Jest sporych rozmiarów: 67 metrów długości oraz 19 metrów szerokości. Kamienie ułożone są w kształcie łodzi i do końca nie wiadomo jakie było ich przeznaczenie. Jedna teoria głosi, że to miejsce odprawiania religijnych obrządków, inna mówi, że pochowano tam kogoś znaczącego (nie znaleziono jednak żadnych szczątków). Są też dowody, że było to pradawne obserwatorium astronomiczne, a kamienne głazy są wielkim zegarem astronomicznym. Niezależnie jednak od historii i przeznaczenia jest to miejsce przepełnione magią z którego roztacza się piękny widok. Warto przysiąść na wysokim klifie i podziwiać morze bałtyckie.
Kolejnym punktem programu był most nad Sundem w Malmö, który jest jednocześnie przejściem granicznym z Danią. Marzyliśmy o zobaczeniu tego mostu od czasu obejrzenia serialu „Bron” (w tłumaczeniu polskim „Most nad Sundem”). Duńsko-szwedzki telewizyjny serial kryminalny opowiadał o losach Sagi Norén i trzymał w napięciu od początku do końca. Wiele scen odbywało się na moście i stąd nasze marzenie. Most warto zobaczyć również ze względów architektonicznych. Ma 7845 m długości i jest jednym z trzech obiektów wchodzących w skład całej liczącej 15,9 km przeprawy drogowo-kolejowej nad cieśniną.
Z Malmö planowaliśmy pojechać do Göteborga, ale okazało się, że w Szwecji jest płatny wjazd do dwóch miasta: Sztokholmu i właśnie Göteborga . W związku z tym porzuciliśmy ten pomysł i pojechaliśmy dalej do kolejnej „kryminalnej” miejscówki. Fjällbacka to miasteczko Camilli Läckberg i jej książek. Jest pięknie usytuowane na zachodnim wybrzeżu Szwecji i rozciąga się u stóp granitowej góry Vetterberget. Z góry roztacza się cudowny widok . Podziwialiśmy porozrzucane na morzu wysepki i niezliczone ilości łodzi. Tuż obok można wejść do wąwozu Kungsklyftan zwanego klifem królewskim. Wydaje się, że zawieszony w powietrzu wielki głaz zaraz spadnie! Doczytaliśmy, że poza tematyką literacką, miasteczko ma wiele wspólnego z gwiazdą filmową Ingrid Bergman. Aktorka przyjeżdżała tu na wakacje, miała swój dom na jednej z wysepek, a po śmierci zażyczyła sobie, żeby jej prochy rozsypać nad wodami. Opuściliśmy Fjällbacke w poszukiwaniu noclegu. Skończyło się na uroczym Kämpersvik, gdzie postanowiliśmy spać w samochodzie w porcie. Tuż obok była mała żwirowa plaża i kilka kamperów.
P. S.
Prawie 23.00, a u nas nadal jasno.
Dzień II
Zieleń, zieleń i jeszcze raz zieleń, tak będzie kojarzyć nam się Szwecja. Przejechaliśmy dzisiaj blisko 800 km i wszędzie były lasy. W tych lasach pochowane były maleńkie miejscowości, a większe miasta można wyliczyć na palcach jednej ręki. Ludzie żyją w symbiozie z przyrodą i to jest piękne. Wszelkie bogactwo lasu np. grzyby i jagody, były „na wyciągnięcie ręki”, zupełnie przy drodze. Widzieliśmy też mnóstwo jezior m. in. jezioro Wener największe jezioro w Szwecji. Jesteśmy przyzwyczajeni do tłumów ludzi nad wodą, tymczasem tutaj błoga cisza i spokój. Przy linii brzegowej kilka małych domków, na jeziorze w łódkach paru wędkarzy i tyle… Do tego krystalicznie czysta woda, oczywiście las dookoła, niewielkie wzniesienia terenu i w efekcie krajobraz jak z bajki. Szkoda, że nie mamy więcej czasu i dzisiaj mogliśmy to wszystko podziwiać głównie zza szyby… Szwecja centralna to idealne miejsce, żeby zaszyć się gdzieś nad jeziorem i odpocząć. My właśnie regenerujemy siły, bo nie jesteśmy nawet na półmetku drogi do obranego celu. Dobrej nocy.
Dzień III
Dzisiaj znowu jechaliśmy i jechaliśmy… Lasy nadal się nie kończyły, podobnie jak jeziora, po drodze mijaliśmy niewielkie miejscowości. Można powiedzieć nuda, ale to nieprawda. Bo np. czy u nas można spotkać białego renifera zajadającego się trawą?! Przepraszamy, za jakość zdjęcia, ale z wrażenia zapomnieliśmy użyć aparatu. Potem nawróciliśmy, żeby uwiecznić te niezwykłe zwierzę, ale renifer powędrował sobie do lasu. Białe renifery są niezwykle rzadko spotykane i dla mieszkańców Laponii święte. Uważają, że przynoszą szczęście. Spotkał nas ogromny zaszczyt, że mogliśmy zobaczyć jednego z nich na żywo. Widzieliśmy też renifery o tradycyjnym umaszczeniu, zajadające sobie trawkę przy drodze. Wydawały się zupełnie obojętne na naszą obecność w pobliżu.
Po przejechaniu ok. 750 km dotarliśmy do Kiruny – najbardziej wysuniętego na północ miasta w Szwecji. Znajduje się tam kopalnia rudy żelaza i jej złoża uważane są za jedne z największych na świecie. W związku z wydobyciem i dużą ilością tuneli pojawiło się zagrożenie, że miasto runie… Centrum miejscowości jest na terenie zagrożonym tąpnięciami. Zaplanowano przeniesienie miasta w nowe miejsce ok. 3 km na wschód. Cała inwestycja może potrwać do 2100 r. i pochłonie kilkadziesiąt miliardów koron. W Kirunie znajduje się jedna z najładniejszych budowli w Szwecji- zabytkowy drewniany kościół wzorowany na lapońskim namiocie. W jego wnętrzu są malowidła stworzone przez księcia Eugena. Tu ciekawostka- w tym kościele Michał Wiśniewski miał ślub i ochrzcił dwójkę dzieci. W pobliżu jest miejscowość Jukkasjärvi, a w niej lodowy hotel w którym Michał Wiśniewski miał wesele . Do kolejnych atrakcji Kiruny można zaliczyć zorze polarne w okresie od września do końca marca, muzeum kopalni i wyciąg narciarski. Urodziła się tu pisarka Åsa Larsson, autorka powieści kryminalnych m. in. „Krew, którą nasiąkła”. W pobliżu jest Park Narodowy Abisko. Podsumowując to miasto na dalekiej północy oferuje wiele i przyciąga coraz więcej turystów. My również postanowiliśmy spędzić noc w Kirunie. Co do nocy…. w dzisiejszym dniu zachód słońca będzie o 0:36, a wschód o 0:54. Chyba się nie wyśpimy. Taki urok koła podbiegunowego .
Dzień IV
Góry „poprzecinane” wodospadami, wszechobecna zieleń, tejemnicze szczyty pochowane w chmurach. Kapryśna pogoda i hulający wiatr. Rozszalałe morze z falami odbijającymi się od brzegu. A w tym wszystkim kolorowe domki i spokojne sielskie życie w zgodzie z naturą. W wioskach przy porcie stoją kutry rybackie, niektóre wypływają na połów. Ludzie żyją jakby w zwolnionym tempie. Surowy klimat północy może zniechęcać, ale wystarczy rozejrzeć się naokoło i poczuć… poczuć piękno świata, potęgi natury, mocy żywiołów i pełnej harmonii… Tym przydługim wstępem rozpoczynamy opis dnia czwartego. Dotarliśmy na Lofoty i zaczęła się magia. Norwegia przywitała nas deszczem, ale mimo to odsłoniła swoje piękne oblicze. Postanowiliśmy zacząć „od końca” i od razu skierowaliśmy się do wioski na samym końcu Lofotów o osobliwej nazwie Å. Po drodze zaplanowaliśmy zwiedzanie miejscowości Reine i szczytu Reinebringen oraz najstarszej osady rybackiej Nusfjord. Mieliśmy sporo kilometrów do pokonania, ale nie dało się tego odczuć, bo na tych drogach nie sposób się nudzić. Rozglądaliśmy się wokół i podziwialiśmy, to trochę tak jakby w oknach samochodu ktoś wyświetlał film przyrodniczy w wersji full HD.
Pierwszym punktem programu dzisiejszego dnia była osada rybacka Nusfjord uznawana za najstarszą i najlepiej zachowaną wioskę rybacką w Norwegii. Miejscowość jest dosłownie wciśnięta pomiędzy skaliste zbocza fiordów i zachwyca zabytkową zabudową. Ze względu na swoje unikatowe położenie i historię została objęta programem ochrony unikalnego środowiska kulturowego (patronat UNESCO). Urzekły nas czerwone domki na nadbrzeżu i drewniane pomosty. Chcieliśmy wejść do portu, ale jak to zwykle z popularnymi atrakcjami bywa, wstęp był płatny. Po głębszym zastanowieniu uznaliśmy, że port jest bardzo dobrze widoczny ze wzgórza. Zrobiliśmy zatem zdjęcia portu „od góry”, a potem pospacerowaliśmy po pomostach. Z bliska zauważyliśmy, że domki są ustawione na palach! Drewniane pale były przytwierdzone do skał i budynki wisiały nad wodą. Niesamowita architektura! Pewnie spędzilibyśmy tam więcej czasu, ale mieliśmy jeszcze zaplanowane kolejne atrakcje, także czas „nas gonił”. Odjechaliśmy mając w pamięci te ponad stuletnie czerwone domki i malowniczą zatokę z portem.
P. S. Po drodze spotkaliśmy łosie, stąd ich zdjęcie do opisu.
Będąc na Lofotach nie można pominąć głównego punktu widokowego z którego pochodzi większość zdjęć na Instagramie, ale też w przewodnikach turystycznych i magazynach podróżniczych. Mowa o Reinebringen. Jest to szczyt na który prowadzi około 1600 schodów ułożonych przez nepalskich szerpów i znajduje się w pobliżu miejscowości Reine. Byliśmy tak podekscytowani perspektywą wyjątkowego krajobrazu, że pomimo zmęczenia podjechaliśmy na parking przy szlaku i ruszyliśmy w górę. Podejście okazało się dość strome i wymagające, a schody wydawały się nie mieć końca… Na szczęście pogoda odwdzięczyła nam się za włożony trud i przestało padać. Dotarliśmy na szczyt, a tam naszym oczom ukazał się krajobraz jak z bajki!!! Lofoty widziane z góry są jeszcze piękniejsze! Warto było wejść na Reinebringen i doświadczyć tego piękna. Zachwycaliśmy się rozrzuconymi na oceanie wyspami i strzelistymi górami. Chmury okalające wierzchołki były idealnym dopełnieniem pejzażu. Jest możliwość zejścia po drugiej stronie góry do jeziora Reinevatnet, ale my z wiadomych względów (samochód na parkingu) wycofaliśmy się tą samą drogą.
Na zakończenie dnia podjechaliśmy do miejscowości „na końcu świata” o bardzo krótkiej nazwie: Å. Ciekawym zbiegiem okoliczności jest to, że Å to ostatnia litera alfabetu norweskiego, a na Lofotach Å to ostatnia wioska. Ta mała osada rybacka utrzymuje się głównie z rybołówstwa i sztokfiszu. Szokfisz to suszone ryby- najczęściej dorsze, które wiszą na drewnianych stojakach i dojrzewają na świeżym powietrzu przez ok. 3 miesiące. Następnie przenoszone są do wewnątrz i przebywają w suchym środowisku nawet do 12 miesięcy, aż do uzyskania unikalnego smaku i aromatu. Mieliśmy dzisiaj okazję zobaczyć wiele takich stojaków co jest uwiecznione na zdjęciach. Powróćmy jeszcze do opisu wioski. W ostatnich latach miejscowość odwiedzana jest przez coraz większą liczbę turystów i pojawił się problem ze znikającą tabliczką nazwy osady. Nieuczciwi turyści zabierali ją sobie na „pamiątkę”. Lokalne władze znalazły na to sposób i kopie tabliczek można kupić w sklepach z pamiątkami. W Å jest podobna zabudowa jak w Nusfjord i po raz kolejny tego dnia podziwialiśmy pomalowane na czerwono domy ustawione na palach. Większość zabytkowych budynków przekształcono w muzeum historii rybołówstwa. Znajduje się tu też Norweskie Muzeum Sztokfisza. Podsumowując w wiosce powstał swoisty skansen, z wieloma atrakcjami i nic dziwnego, że zyskuje ona na popularności. My bardzo zadowoleni po całym dniu opuściliśmy „koniec świata” i udaliśmy się na nocleg na plaży. Jest już po 23.00, a tu nadal jasno, więc odpoczywamy na piasku wsłuchując się w szum fal i planując kolejny dzień.
Dzień V
W ostatnim poście nie wspomnieliśmy, że plaża którą wybraliśmy na nocleg nazywa się Haukland i należy do listy najbardziej malowniczych plaż Lofotów. Usytuowana pomiędzy górami, z błękitno-turkusową wodą i złocistym piaskiem mogłaby śmiało konkurować z plażami na Hawajach, czy Karaibach. Szkoda tylko, że pogoda tu dość zmienna i kapryśna… A propos pogody dzisiaj „dała nam nieźle w kość” i po krótkim okienku pogodowym z rana, zaczął padać deszcz i hulać wiatr. Zaczęliśmy żałować, że nie wykorzystaliśmy „na maksa” dobrych warunków w nocy. Kiedy wczoraj przyjechaliśmy na miejsce morze było spokojne i siedzieliśmy na plaży do 2.00 rozkoszując się widokiem fiordów. Może nawet powinniśmy się wykąpać? Powróćmy jednak do dnia dzisiejszego, ponieważ pomimo złej pogody udało nam się zrealizować plan. Po obfitym niedzielnym śniadaniu (dzisiaj było wyjątkowo dobre) ruszyliśmy na pobliską górę Mannen z której można podziwiać sąsiednią równie znaną plażę o nazwie Uttakleiv i panoramę Lofotów. Powątpiewaliśmy czy uda nam się cokolwiek dojrzeć, ale spragnieni ruchu w dobrym tempie wspinaliśmy się na szczyt. O dziwo przy podchodzeniu znacznie mniej wiało niż na dole i pod koniec trasy zatrzymaliśmy się na postój, żeby poczekać na ewentualne „rozchmurzenie”.
Cierpliwość popłaca, bo udało się zobaczyć Uttakleiv, a nawet naszą plażę i piękne strzeliste fiordy! Podobnie jak na Reinebringen mogliśmy podziwiać malownicze zatoki wcinające się w głąb lądu i ukryte pomiędzy górami miejscowości. Niezwykły spektakl! Na samym szczycie nie było już tak „kolorowo”, bo chmura osiadła tam „na dobre”, ale mieliśmy satysfakcję, że udało nam się osiągnąć cel. W specjalnej skrzynce znajdował się „zeszyt wejść” i upamiętniliśmy w nim swoją obecność. Spędziliśmy kilka minut na czubku Mannen i zaczęliśmy schodzić. Podłoże było dość śliskie i błotniste, więc nasze ubrania mocno się ubrudziły. Nie popsuło to nam jednak humoru, bo widok wynagradzał każdy trud. Na koniec w nagrodę kupiliśmy sobie ciepłą czekoladę i udaliśmy się na odpoczynek do samochodu. Siedząc w aucie mieliśmy okazję poobserwować ludzi. Najbardziej zaskoczyli nas tubylcy, którzy pomimo deszczu i wiatru przyjeżdżali na plażę, żeby wykąpać się w morzu. To się nazywa hartowanie i zdrowy styl życia. Jutro ciężko będzie opuszczać to piękne miejsce, ale czekają nas kolejne atrakcje. Podsumowując dzisiejszy dzień mieliśmy w końcu czas na regenerację, a jednocześnie zaliczyliśmy kolejny punkt wycieczki. Utwierdzamy się w przekonaniu, że piękna ta Norwegia.
P. S. Naszym zdaniem plaża Haukland jest ładniejsza od Uttakleiv (wbrew opiniom w internecie), ale to tylko nasza subiektywna opinia.
Dzień VI
Dzisiejszy deszcz dość mocno zweryfikował nasze plany i musieliśmy zrezygnować ze słynnej „kozy ze Svolvær”, czyli Svolværgeity. Jest to szczyt, który nazwano tak ze względu na swój kształt przypominający kozę z dwoma wystającymi rogami. Nie chcieliśmy na nią wejść, bo to byłaby wspinaczka, ale zobaczyć owszem. W pobliżu zaliczylibyśmy też „diabelskie drzwi”, czyli kamień zawieszony pomiędzy pionowymi skałami. Można na nim zrobić bardzo efektowne zdjęcia, ale na pewno nie w ulewnym deszczu. No cóż, zostawimy te atrakcje na następny raz… Pogoda nie zniechęciła nas jednak na tyle, żeby zacząć wycofywać się na południe. Wręcz przeciwnie! Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy do Tromsø. W stolicy Arktyki jest wiele miejsc do zobaczenia m. in. Centrum Edukacyjne Polaria, Muzeum Polarne, Planetarium Zorzy Polarnej, Browar Mac i Katedra Arktyczna, a spragnieni wrażeń mogą wjechać kolejką na szczyt Storsteinen lub wypłynąć w rejs statkiem. Starczyło nam czasu na podziwianie wszystkiego od zewnątrz i rozeznanie w terenie. Zachwycił nas budynek katedry składający się z 11 trójkątnych elementów, których wygląd przypomina lodowe szczeliny. Liczba 11 nie jest przypadkowa i symbolizuje 11 apostołów. Ozdobą jednej ze ścian jest ogromny witraż o wysokości 23 metrów. Wieczorami (aktualnie ich nie ma) katedra jest pięknie podświetlona i iluminacje przypominają zorze polarną. Pospacerowaliśmy chwilę po ulicach Tromsø, chłonąc jego tajemniczy i surowy klimat. Większość atrakcji znajdowała się przy deptaku, więc udało się sporo zobaczyć. W porcie kupiliśmy sobie ciepłe croissanty i na przekór deszczowej pogodzie postanowiliśmy podjechać do oddalonej o 50 km „popcornowej” plaży w Sommarøy. Przy wyjeździe zaskoczył nas tunel pod miastem, w którym było nawet rondo. Infrastruktura drogowa Norwegii przekracza nasze polskie wyobrażenia (nie wspomnieliśmy o moście na wjeździe do Tromsø, pod którym spokojnie mógł przepłynąć kontenerowiec). Na plażę dotarliśmy dopiero przed 21.00, ale warto było, bo naprawdę był popcorn! Ten niezwykły wytwór natury to fragmenty martwych koralowców. Bardzo ciekawe zjawisko, polecamy zobaczyć. Podobne plaże są jeszcze na Fuerteventurze. Teraz czas na szukanie noclegu. Koniec relacji na dziś .
P. S. Powyżej nie wspomnieliśmy o plaży Unstad, którą zobaczyliśmy po drodze. Nadal w naszym subiektywnym rankingu wygrywa ta na której spaliśmy.
Dzień VII
Pomału wycofujemy się na południe i zmierzamy do kolejnego celu naszej wyprawy . Z dalekiej północy wygnał nas ulewny deszcz i przenikliwe zimno, ale niczego nie żałujemy. Udało się sporo zobaczyć, a widoki były niesamowite . Teraz też z każdym mijanym zakrętem coraz szerzej otwieramy oczy i wydajemy odgłosy zachwytu. Nadal są wysokie, strzeliste szczyty, turkusowa woda i soczyście zielona roślinność. Droga prowadzi nad stromymi klifami, w tunelach i po efektownych mostach. Zatrzymujemy się co chwilę, żeby zrobić zdjęcie i nacieszyć się krajobrazem. Zaliczyliśmy przeprawę promową w trakcie której podziwialiśmy fiordy z perspektywy wody. Nawet pojawiło się słońce i jakby coraz rzadziej padało. Oby jutro było podobnie , bo zapowiada się ciekawa miejscówka. Teraz regenerujemy się w naszym „camper aucie”.
Dzień VIII
Niestety deszcz przywędrował za nami, jednak to nie on okazał się największym problemem. Podjechaliśmy do zaplanowanej na dzisiaj atrakcji. Teraz możemy zdradzić, był to lodowiec Svartisen i jedno z jego ramion. W miejscu o nazwie Svartisen Rana niedaleko miejscowości Røssvoll był stateczek, który dopływał do szlaku na lodowiec. Dalej trzeba było przejść 3 km pieszo do samego czoła i można było podziwiać jęzor lodowcowy. Od tego roku stateczek nie kursuje! Teren jest własnością prywatną, drogę którą można było się tam dostać zamknięto, a jedyną opcją dojścia do szlaku jest 10 kilometrowy spacerek naokoło po nieznakowanym terenie! Nie było wyjścia trzeba było zrezygnować i pogodzić się z faktem, że Norwegia trochę nam nie sprzyja… Można dostać się na lodowiec od zachodniej strony. Niestety jest tam więcej opłat naliczanych na promach lub płatnych drogach. Generalnie płatnych dróg im dalej na południe tym więcej i nie idzie ich ominąć, także podjęliśmy decyzję o wycofaniu do Szwecji. Jak widać trudy podróży mogą zdarzyć się zawsze i nie da rady sztywno trzymać się planu. Nie zmienia to jednak faktu, że dla tylu widoków i spektakularnej scenerii (nawet tej deszczowej) warto było zobaczyć kawałek Norwegii i poznać jej piękne oblicze. Nie żałujemy niczego. Mamy jeszcze kilka dni do końca wyprawy, dlatego skupmy się teraz na Szwecji. Przejechaliśmy ok. 500 km i zatrzymaliśmy się w okolicach Östersund, a dokładniej w miejscowości Frösö. Znajduje się tu położony najdalej na północy szwedzki kamieni runiczny. Granitowy głaz ma 1,7 m wysokości i datowany jest na XI wiek. Jest świadectwem chrystianizacji regionu Jämtlandii. We Frösö był też jeden z najstarszych zachowanych kościołów w Szwecji z XIII wieku. Dzień trwał w najlepsze, więc udało nam się zrobić kolejne 180 km. Dotarliśmy do Sveg, żeby podziwiać największego drewnianego niedźwiedzia na świecie. Biedak chyli się już ku upadkowi, ma podparty podbródek i ewidentnie wymaga renowacji. Powstał w 2006 r. i do jego wybudowania zużyto 80 ton drewna i 40 ton gwoździ. Mamy nadzieję, że zostanie naprawiony, bo to bardzo sympatyczny misiek. Teraz czas na zasłużony odpoczynek. Dobrej nocy.
Dzień IX
Z samego rana udaliśmy się do Parku Narodowego Hamra, który powstał w celu ochrony pierwotnego lasu iglastego. Jest to jeden z pierwszych parków narodowych na świecie, został utworzony w 1909 roku. Położony jest na dwóch wzgórzach morenowych, w otoczeniu jezior i bagien. Prowadzi do niego utwardzona droga w głąb lasu na której końcu jest parking. Występują tu świerki, które mają nawet po 300 lat i większość z nich pokryta jest porostami. Oczywiście poza świerkami są też inne drzewa oraz wiele gatunków roślin i zwierząt. Można nawet spotkać niedźwiedzia. Dla turystów wyznaczono szlak, który miejscami prowadzi po drewnianych kładkach i pomostach. Ciężko opisać słowami klimat tego miejsca. Powalone kłody, wąskie ścieżki i torfowiska stanowią nie lada atrakcje. W parku przygotowano specjalne miejsca do biwakowania i wiele tablic informacyjnych. Można byłoby ze spokojem spędzić tu cały dzień, ale my musieliśmy myśleć już o powrocie. Naładowani dobrą energią wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy dalej na południe, żeby w ostateczności zatrzymać się dopiero nad….. Morzem Północnym w miejscowości Båstad. Spędzimy tu najbliższe dwie noce, a potem prom i powrót do domu.
Dzień X
Dzisiejszy dzień nad morzem można zaliczyć do bardzo udanych. Od rana świeciło słońce, zjedliśmy śniadanie z widokiem nad morze i poopalaliśmy się na naszej małej kamienistej plaży. Było cicho i spokojnie jedynie kormorany wydawały kraczące odgłosy. W oddali obserwowaliśmy ludzi skaczących z pomostu i komentowaliśmy szwedzkie obyczaje. Ludzie przychodzili nad wodę w szlafrokach, chwilę popływali i z powrotem wracali do domów. Nie rozsiadali się nad brzegiem morza, tak jak to zwykle wygląda w Polsce. Pewnie brak piasku ich odstraszał. Co do piasku to jest w Båstad całkiem ładna plaża piaszczysta, zlokalizowana w centrum. Zobaczyliśmy ją w trakcie naszego spaceru po mieście. Po środku plaży znajduje się drewniane molo z budynkiem kawiarni. Tuż przy plaży jest port, a w nim liczne bary i restauracje. Pokręciliśmy się trochę wokół portu, podziwiając jak wszędzie jest czysto i schludnie. Na próżno szukać papierka na chodniku, czy innych śmieci. Wszystko idealnie wysprzątane, trawniki równo przycięte, nie ma straganów i wystawek sklepowych. Można było poczuć przepych tego miejsca. O tym, że jest to miasto bogate, świadczy fakt, że rozgrywają się w nim turnieje tenisowe. Widzieliśmy cały kompleks z kortami, na korcie centralnym jest widownia na 5000 osób! Zobaczyliśmy jeszcze rzeźbę przedstawiającą szwedzką śpiewaczkę operową Brigit Nilsson i wróciliśmy na nasz „dziki camping”. Ładnie w tej Szwecji, jakby spokojniej… Lecimy oglądać spektakl zachodzącego słońca.
Dzień XI
Przyszedł czas na zakończenie naszej wyprawy. Od teraz będziemy liczyć dni do kolejnej. Pewnie pojawi się jakieś podsumowanie, ale póki co celebrujemy powrót. Każda podróż uczy nas dostrzegać to co piękne, nawet w tej najbliższej okolicy. Daje nowe spojrzenie na rzeczywistość i pozwala docenić to co mamy. Żegnaj piękna Szwecjo i Norwegio, witaj kochana Polsko. Żeby nie było tak nudno i patetycznie kilka informacji na temat przeprawy promowej, którą przed chwilą mieliśmy przyjemność odbyć. Wypłynęliśmy z Ystad o 13.30 i po siedmiu godzinach zameldowaliśmy się w Świnoujściu. Terminal promowy Świnoujście jest jednym z czterech terminali w Polsce. Pierwsze połączenia promowe uruchomiono w 1948 r. i trwają do dziś (z jedną przerwą od 1954 r. do 1964 r.). My skorzystaliśmy z usług polskiego przewoźnika Unity Line. Promy Skania i Polonia kursują w ruchu wahadłowym. Prom Skania (właśnie tym promem płynęliśmy) jest w stanie pomieścić 260 samochodów osobowych i ok. 50 samochodów ciężarowych. Może zabrać na pokład 1400 osób + załoga. Wymiary: 174 m (długość) na 24 m (szerokość). Na pokładzie są kawiarnie, bary, restauracje, sklepy, sale konferencyjne, kasyno i kącik zabaw dla dzieci. Dla spragnionych rozrywki odbywają się dyskoteki. To trochę takie małe miasteczko na morzu. Staraliśmy się zrobić kilka zdjęć, żeby pokazać wnętrze. Za jakość przepraszamy, telefon „nie daje rady” w pomieszczeniach.
W trakcie naszego pobytu nad morzem w Szwecji sąsiadowaliśmy ze stadkiem kormoranów. Chcielibyśmy przedstawić kilka ciekawostek o tym niezwykłym ptaku. Na przełomie XIX i XX w. niemal wyginął w Europie. Oskarżany o powodowanie szkód w gospodarce rybackiej był masowo łapany, kaleczony i zabijany… Na szczęście gatunek przetrwał i aktualnie tempo wzrostu liczby kormoranów jest niesamowite. Ten wyjątkowy ptak jako jedyny z ptaków wodnych ma pióra nasiąkające wodą! Jest to pewna niedogodność, ale dzięki niej kormorany nie podlegają sile wyporu, która mocno przeszkadza w polowaniu w wodzie. Zużywają znacznie mniej energii i szybko zaspokajają głód. Żerują około godziny w ciągu dnia, a potem odpoczywają i suszą pióra. Ich zapotrzebowanie na pokarm jest o 40 % mniejsze niż u innych ptaków żywiących się rybami. Niezwykły drapieżnik, którego pewnie większość z nas miała okazję zobaczyć . A jeśli nie, to może po prostu nie zdajemy sobie sprawy, że to właśnie te ptaki zajmują falochrony w portach i drzewa nad jeziorami. Wypatrujmy kormoranów, o których tak pięknie śpiewał Piotr Szczepanik „Sznur kormoranów w locie splątał się, pożegnał ciepły dzień,ostatni dzień w mazurskich stronach”.
Przygotowania do wyjazdu do Norwegii i Szwecji zaczęliśmy od rozpisania planu . Plan był wielokrotnie zmieniany, bo zmieniały się koncepcje i źródła wiedzy. Korzystaliśmy z stron internetowych, wiedzy znajomych, przewodników turystycznych i map. Rozważaliśmy różne opcje i kalkulowaliśmy na co będzie nas stać. W ostateczności na dzień przed wyjazdem ustaliśmy następujący harmonogram:
Dzień I (13.07.21 r. tj. wtorek): Wyjazd o godz. 15.00 i prom ze Świnoujścia o godz. 23.00. Suma kilometrów: 317 km. Nocleg na promie.
Dzień II (14.07.21 r. tj. środa): Docieramy do Ystad o 6.30, zwiedzamy Ales Stenar, czyli tajemniczy krąg w kształcie łodzi (Kåseberga). Odległość: 19 km. Podjeżdżamy do Malmö (musimy zobaczyć most nad Sundem, ze względu na świetny serial z nazwą mostu w tytule ). Odległość: 86 km. Z Malmö jedziemy do Fjällbacki (rozgrywają się tam akcje kryminałów Camilli Lackberg). Odległość: 468 km. Suma kilometrów: 573 km.
Dzień III (15.07.21 r. tj. czwartek): Wyjazd najpóźniej o godz. 7.00 i od razu kierujemy się na północ do Östersund (728 km), opcjonalnie do Hammerdal w którym jest kemping Camp Route 45 Hotel (wtedy 789 km). Ok. 10 godzin jazdy tego dnia, bez innych atrakcji.
Dzień IV (16.07.21 r. tj. piątek): Wyjazd najpóźniej o godz. 7.00 i jedziemy dalej na północ do Kiruny (najbardziej na północ wysunięte miasto w Szwecji, stare miasto będzie do 2035 r. przeniesione w nowe miejsce ze względu na deformacje terenu spowodowane obecnością kopalni). Zwiedzamy miejscowość. Odległość: 745 km. Ok. 9 godzin jazdy. Nocleg na dziko.
Dzień V (17.07.21 r. tj. sobota): Wyjazd o godz. 7.00/8.00 i zmierzamy na kraniec Lofotów. Po drodze zwiedzamy najstarszą wioskę rybacką Nusfjord. Odległość: 470 km, czas podróży: 6h 45min. Z Nusfjord jedziemy do Reine, gdzie jest szlak prowadzący na szczyt Reinebringen (ok. 1600 schodów ułożonych przez Szerpów). Odległość: 40 km. Czas: 40 min. Dodatkowo przejście szlakiem ok. 2 godzin. Następnie nocleg na dziko w miejscowości Å (jeden z norweskich końców świata). Odległość: 9 km. Suma wszystkich kilometrów: 519 km.
Dzień VI (18.07.21 r. tj. niedziela): Zaliczamy kolejno plaże Lofotów. Zaczynamy od Rambergstranda (35 km), potem Haukland (32 km) i w pobliżu Uttakleiv (góry Mannen i Veegen rozdzielają obie plaże, spróbujemy wejść na jedną z nich). Podejście na Maanen zajmuje ok. 45 min. Miejscem noclegu (tradycyjnie na dziko) będzie plaża Unstad. Odległość: 23 km. Suma kilometrów: 90 km.
Dzień VII (19.07.21 r. tj. poniedziałek): Wyjeżdżamy z Lofotów, po drodze zaliczamy miejscowości: Henningsvær (stadion) i Svolvær (szczyt Fløya). Wejście na szczyt zajmie ok. 2 godzin. Dojeżdżamy do okolic Nordkjosbotn. Nocleg. Suma kilometrów: 498 km.
Dzień VIII (20.07. 21 r. tj. wtorek): Wyjazd o godz. 8.00 do Tromso. Odległość: 72 km. Zwiedzanie Tromso. W okolicy muzeum jest skansen (podobno ciekawy, a brak o nim informacji w przewodniku). Jedziemy na noc na oddaloną o 56 km plażę Sommarøy (popcornowa plaża). Suma kilometrów: 128 km.
Dzień IX (21.07.21 r. tj. środa): Wycofujemy się z Sommarøy przez Tromso i wracamy na południe (wyjątkowo kawałek Norwegią, bo mamy do zaliczenia jeszcze jedną atrakcję). Po skorzystaniu z jednej przeprawy promowej i przejechaniu 700 km dojeżdżamy na nocleg do Mo i Rana. Czas podróży: 10 h 43 min.
Dzień X (22.07.21 r. tj. czwartek): Podjeżdżamy do miejscowości Rossvoll i dalej po znakach do jeziora Svartisvatnet (odległość: 30 km), gdzie jest statek dopływający do drogi na lodowiec Svartisen (będziemy podziwiać jęzor lodowca). Wyjazd do Szwecji do okolic Östersund. Odległość: 539 km. Czas jazdy samochodem: 6h 56 min. Nocleg. Suma kilometrów: ok. 570 km.
Dzień XI (23.07.21 r. tj. piątek): Powrót w kierunku Ystad. Bezpośrednio do Ystad jest 1018 km! Prawdopodobnie zatrzymamy się na noc gdzieś po drodze. Np. w okolicy jeziora Wetter jest kemping Hjo lub Habo. Wtedy przejechalibyśmy tego dnia ok. 670 km w czasie 8h 46 min. W sobotę zostałoby do przejechania 360 km w czasie 4h 40 min.
Dzień XII (24.07.21 r. tj. sobota): Ystad- prom o godz. 13.00. Będziemy o godz. 20.30 w Polsce. Powrót do domu lub jeszcze jeden nocleg w Świnoujściu. Odległość z Świnoujścia do Obornik: 317 km.
W tym wpisie będzie obiecane podsumowanie wyjazdu do Norwegii i Szwecji, a raczej rozpisanie wydatków i wyposażenia (włącznie z jedzeniem). Na zdjęciach można zobaczyć ile zabraliśmy bagażu i jak wyglądały nasze postoje. Jest również zdjęcie licznika z liczbą przejechanych kilometrów . Generalnie nuda, ale każda wycieczka ma swój techniczny aspekt, dlatego dla odmiany ten opis będzie bardzo analityczny.
Wydatki:
-paliwo 3005,61 zł;
-opłaty drogowe w Norwegii 152,31 zł;
-jedzenie 943,14 zł;
-prom 1440,80 zł;
-inne (kartusze itp.) 80 zł.
Suma: 5621,86 zł.
Wyposażenie:
-namioty: jeden duży, drugi mały, namiot prysznicowy;
-krzesła turystyczne;
-gazówka;
-stół rozkładany;
-zestaw naczyń kuchennych, w tym sztućce, kubeczki, czajnik, talerze, garnek, patelnia;
-palenisko;
-materac, karimata, pompka;
-koce, poduszki, śpiwory;
-prysznic turystyczny;
-toaleta przenośna;
-ręczniki papierowe i papier toaletowy;
-wiaderko, miska;
-podręczny zestaw narzędzi: piłka, saperka, młotek;
-grille turystyczne;
-przedłużacze i lampy;
-sprzęt elektroniczny: laptop, aparat, przetwornica, ładowarki i powerbanki.
Koniecznie zabrać ze sobą dokumenty (dowody, ubezpieczenie, karty Ekuz).
Zakupione jedzenie:
-warzywa i owoce: marchewki, ogórki, ogórki małosolne, kalarepa, pomidory, buraki, rzodkiewka, fasolka, koper, szczypiorek, ziemniaki młode, cytryna, jabłka;
-pozostałe: musy, dżemy, miód, mielonka, konserwy, bigos, leczo, pulpety, sosy w saszetkach, nutella, margaryna, kasza kuskus, ryż, makaron, pieczywo Wasa, pieczywo chrupkie, kaszki błyskawiczne, kaszki Bobovita, owoce suszone, sok do wody, sery: żółty i Almette, brie, paluszki serowe, kopytka, steki z kurczaka, salami, kabanosy, szynka suszona, smalec, pasztet, paprykarz, zupki amino, kiełbasa na grilla, kisiele, bydynie, deserki ryżowe, mleko, zupki zalewane, płatki kukurydziane, musli, herbaty, kawy, przyprawy, 3 zgrzewki wody, prażynki i inne słodycze.
Fakty:
Nasz plan zakładał przejechanie 6274 km, a w rzeczywistości było 6345 km. Z wyposażenia przydało się praktycznie wszystko, tylko jak można zapomnieć o płynie do naczyń. Jedzenie miało być w miarę możliwości zdrowe, ale zabieranie rzodkiewek, koperku i szczypiorku to lekka przesada . O dziwo reszta warzyw i owoców przetrwała, a zakupione produkty starczyły na cały wyjazd. Spodziewaliśmy się, że najdroższe będzie paliwo, także nie było zaskoczenia. Można przyoszczędzić na jedzeniu, ale mamy duże potrzeby . Nie wydaliśmy nic na noclegi, pierwszy raz taki wyczyn .W planie podróży pogoda i przeciwności losu pokrzyżowały nam plany kilka razy, ale w zasadzie nie widzieliśmy tylko stadionu w Henningsvær, szczytu Fløya i lodowca Svartisen. Zwiedziliśmy za to Park Narodowy Hamra. Miejsca noclegu rzadko były zgodne z planem.