Skorzystaliśmy z tanich biletów z Ryanaira i wybraliśmy się w listopadzie na weekendowy City break do stolicy Irlandii. Nie mieliśmy dużo czasu na zwiedzanie, bo raptem tylko trochę piątku, cała sobota i kawałek niedzieli, ale sporo zobaczyliśmy . Od razu po przylocie urzekła nas muzyczna atmosfera tego miasta. W każdym Pubie grali muzykę na żywo, która niosła się echem wzdłuż wąskich brukowanych uliczek. Właśnie tak wyobrażaliśmy sobie wyspiarskie życie. W piątek nie skorzystaliśmy z możliwości imprezowania, bo dopadło nas zmęczenie. Grzecznie udaliśmy się do hotelu . W sobotę wstaliśmy wcześnie rano wypoczęci i zamiast cywilizacji, zamarzył nam się pobyt na łonie natury . Jak się okazało Dublin jest miejscem idealnym dla miłośników przebywania na świeżym powietrzu . Pół godziny drogi od miasta znajduje się jeden z najładniejszych szlaków pieszych jakie widzieliśmy. Mowa o półwyspie Howth Head. Wykorzystaliśmy dobowy bilet na komunikacje miejską i do Howth pojechaliśmy pociągiem. Wokół półwyspu poprowadzono liczne szlaki (zielony, niebieski, czerwony oraz fioletowy), każdy wybierze coś dla siebie. Nam zależało, żeby dotrzeć do malowniczo położonej latarni Baily, więc szliśmy trasą zieloną i niebieską. Ścieżka wzdłuż klifów była niewymagająca, a widoki cudne. Polecamy każdemu miłośnikowi przyrody. Wiatr we włosach, szum fal, bezkres morza i wszechobecna zieleń, czego chcieć więcej? W Howth byliśmy dość wcześnie, także zostało nam pół dnia na zwiedzanie miasta. Nawdychaliśmy się świeżego powietrza i byliśmy gotowi na dalsze zwiedzanie.
Centrum Dublina nie jest duże i spokojnie można je pokonywać pieszo. My zaczęliśmy od spaceru wzdłuż rzeki Liffey. Rzeka dzieli miasto na cześć południową i północną. Zapoznaliśmy się po drodze z wieloma ważnymi atrakcjami. Widzieliśmy dwa słynne mosty: Ha’penny i most im. Samuela Becketta. Ten pierwszy zawdzięcza swą nazwę swojej historii – przez ponad 100 lat, aby skorzystać z przeprawy, trzeba było uiścić opłatę wynoszącą pół pensa. Natomiast drugi most kształtem nawiązuje do harfy – symbolu Irlandii. W pobliżu harfy jest bardzo ciekawy budynek Convention Centre zaprojektowany przez architekta Kevina Roche’a. Spacer wyostrzył nam apetyt i trafiliśmy do niezwykłej restauracji The Church. Jak sama nazwa wskazuje do dawniejszy kościół, w którym obecnie można dobrze zjeść . Wnętrze budynku robi wrażenie. Po środku znajduje się duży drewniany bar. Wszystko jest bardzo eleganckie. Zachowały się zabytkowe organy i spektakularne witraże. Mieliśmy szczęście, że udało nam się dostać stolik . Najedliśmy się do syta i zwiedzaliśmy dalej. Zabudowa w stolicy Irlandii jest raczej niska i może dlatego ogromny monument w kształcie iglicy od razu rzuca się w oczy. The Spire (bo o nim mowa) ma ponad 121 metrów wysokości i zastępuje znienawidzoną przez Dublińczyków kolumnę Nelsona. Po drugiej stornie rzeki trafiliśmy do słynnej dzielnicy Temple Bar. To obowiązkowy punkt na mapie każdego turysty, z mnóstwem pubów rozmieszonych wzdłuż wąskich uliczek. Do pubów też próbowaliśmy się dostać, ale o tym za chwilę . Było jeszcze jasno, więc chcieliśmy pooglądać zabytkowe kościoły. Wybraliśmy te najważniejsze w kraju. Katedra Św. Patryka jest największą budowlą sakralną i ma status katedry narodowej. Katedra Kościoła Chrystusowego jest siedzibą arcybiskupów. Obie świątynie mają w sobie to coś, są upamiętnieniem historii miasta i cieszą oko .
Zdecydowanie mniej widowiskowy był Zamek Dubliński . Z pierwotnej budowli zachowała się jedynie wieża, pewnie stąd ten nudny wygląd. Z Kościoła Chrystusowego trafiliśmy pod łuk przy parku St Stephen’s Green. Park został założony w 1627 roku jako prywatny ogród. Nie jest duży, ale to wystarczy, żeby odetchnąć od miejskiego zgiełku. Do parku przylega najdroższy pasaż handlowy Dublina – ulica Grafton Street. Wracaliśmy do ścisłego centrum, więc skorzystaliśmy z okazji i przeszliśmy pasażem. W pobliżu Grafton Street jest rzeźba Molly Malone- postaci z bardzo popularnej irlandzkiej piosenki. Podobno dotknięcie pomnika przynosi szczęście, dlatego i my daliśmy sobie z Molly cześć . Zrobiło się ciemno, w pubach był już duży ruch. Na naszej liście pubów do zaliczenia były: The Temple Bar Pub, The Palace Bar Pub, Pub O Neill’s. Jak się okazało nigdzie nie było miejsc, mało tego nawet na stojąco nie szło się wcisnąć taki był ścisk . W końcu w Pub O Neill’s udało nam się dostać piwo i usiąść w ogródku na dworze. Potem spróbowaliśmy znowu wejść do Temple Bar, bo grali tam świetną muzykę. Niestety ludzi było coraz więcej… Skoro nie wyszło z pubem, to chcieliśmy się usiąść w kawiarni, ale wszystkie kawiarnie też były zajęte . Po intensywnych poszukiwaniach znaleźliśmy miejsce, ale musieliśmy się oddalić od centrum. Cała ta sytuacja pokazuje jak popularne w Dublinie są puby i wspólne biesiadowanie poza domem. Następnym razem będziemy wiedzieć, żeby wcześniej szukać miejsca i nie czekać do późna. Zauroczyła nas ta irlandzka muzyka, wspólne śpiewy, kolorowe fasady pubów i wszechobecny zapach piwa . Tego nie idzie opisać, to trzeba zobaczyć .
Na zakończenie weekendu w Dublinie zostawiliśmy sobie spacer po parku Phoenix i zwiedzanie biblioteki Trinity College. W parku Phoenix zdecydowanie warto pojeździć rowerem, bo ma ponad 700 hektarów i ciężko go zwiedzić spacerując . Naszym założeniem było spotkanie stada półdzikich danieli, które mieszka w parku. Na tak ogromnym obszarze nie łatwo je wytropić, ale sprzyjało nam szczęście. Fascynujące było to spotkanie z naturą niemal w centrum stolicy. Daniele sprowadzono dla sportowego myślistwa w XVII wieku, żeby urządzać królewskie polowania. Kolejne pokolenia zwierząt żyją tu do dziś… Nieoficjalnie miejscowi nazywają park Bambi Parkiem . Oprócz bogatej flory i fauny w Phoenix jest dużo zabytków. Najbardziej rzucający się w oczy jest pomnik Wellingtona o wysokości 62 metrów. Warto też zobaczyć rezydencje prezydenta i dom ambasadora Stanów Zjednoczonych. Atrakcji jest tu bez liku, tylko czasu trzeba mieć więcej, zapomnieliśmy wspomnieć, że w parku jest jeszcze o Zoo . Sami widzicie, że pół niedzieli to zdecydowanie za mało . Z parku od razu przemieściliśmy się do Trinity College. Mieliśmy zamówione bilety na zwiedzanie największej biblioteki w kraju. Historia biblioteki sięga końca XVI w. kiedy królowa założyła pierwszą irlandzką uczelnię. Budynek jest odzwierciedleniem ponad 400-letniej akademickiej działalności. W słynnej Długiej Sali jest ok. 200 tys. ksiąg i manuskryptów, w tym największy skarb Irlandii – “Księga z Kells” (manuskrypt z ok. 800 r. zawierający cztery Ewangelie wraz z komentarzami). Po obu stronach Długiej Sali znajdują się wnęki wypełnione księgami aż po sufit, byliśmy pod ogromnym wrażeniem . Będąc w Dublinie koniecznie zarezerwujcie sobie czas na zwiedzanie biblioteki! Na koniec pobytu zaliczyliśmy jeszcze popularny fast food Leo Burdock z tradycyjnym fish&chips i trzeba było wracać na lotnisko. Dublin na weekend to świetna sprawa, rzecz jasna nie idzie zwiedzić wszystkiego, ale można troszkę zaczerpnąć ze sporej ilości atrakcji .