Szkocja urzekła nas swoim surowym pięknem i nieprzewidywalną pogodą. Wydawała się jeszcze „nieoswojona”, dzika, podziwialiśmy puste przestrzenie sięgające po horyzont, bezkres morza, ośnieżone szczyty i strzeliste skały…
Zanim do reszty zatracimy się w opisie przyrody i natury skupmy się na tym co stworzył człowiek . Zwiedzanie Szkocji zaczęliśmy od stolicy, czyli Edynburga. To piękne miasto zbudowane na skałach, tuż obok wygasłego wulkanu. Początki Edynburga sięgają epoki brązu i żelaza, wtedy stanęły pierwsze fortyfikacje obronne. W miarę upływu czasu wokół warownii rozwijał się gród i powstało małe miasteczko z licznymi osadami rozwijającymi się w jego okolicy. Współcześnie jedną z głównych atrakcji Edynburga jest zamek górujący nad miastem. Widać go niemal z każdego miejsca. Co jeszcze warto zobaczyć w Edynburgu? Sporo tego, my pierwszego dnia zwiedziliśmy
– pomnik szkockiego pisarza Waltera Scotta przy Princess Street,
– wzgórze Calton Hill (zaintrygowały nas widoczne z oddali antyczne ruiny, jak się potem okazało to nieudana replika Partenonu, upamiętniająca ofiary wojen napoleońskich, roztacza się stąd cudowny widok na miasto i wygasły wulkan Arthur’s Seat),
– Royal Mile, czyli Królewska Mila (łączy pałac Holyrood z zamkiem, pełno tu historycznych kamienic i wąskich zaułków, są też słynne katedry św. Idziego i Najświętszej Marii Panny),
– ulica The Vennel (z najlepszym widokiem na zamek),
– pomnik wiernego psa Bobby’ego, który czuwał przez 14 lat przy grobie swojego właściciela,
– Cmentarz Greyfriars Kirkyard (miało tu miejsce sporo niewytłumaczalnych zjawisk, jest też grób Toma Riddle’a, kto czytał Harrego Pottera ten wie o co chodzi ),
– ulica Victoria Street (rząd kolorowych sklepów, bardzo instagramowe miejsce),
– Princess Gardens (polski akcent i pomnik niedźwiedzia Wojtka, który służył w Armii Andersa),
– Muzeum Narodowe (bezpłatny wstęp, mnóstwo eksponatów, taras widokowy, chyba cały dzień nie wystarczyłby na zobaczenie wszystkiego).
W Edynburgu wypożyczyliśmy samochód i następnego dnia wyruszyliśmy na północ. Północno- zachodnie wybrzeże Szkocji nosi nazwę Highlands i słynie z malowniczych widoków. To jeden z najrzadziej zaludnionych regionów w Europie. Sceneria Higlands przypomina kadry z filmu, dlatego często w tych filmach się pojawia. Teren jest górzysty i niedostępny, mnóstwo tu jezior i wysp. Byliśmy pod wrażeniem otaczającej nas przestrzeni, ogromne posiadłości były niewidoczne i pochowane za wzgórzami, żadne zbędne elementy nie zakłócały krajobrazu zdominowanego przez przyrodę. Mieliśmy tylko jeden dzień na zwiedzanie, a przy ograniczonym limicie czasu najlepiej pojechać na wyspę Sky. Możemy na niej zobaczyć wszystko to co w Szkocji najlepsze. Najbardziej znaną atrakcją wyspy jest The Old Man of Storr- niesamowita formacja skalna, która według legendy jest kciukiem olbrzyma. Olbrzym przystanął na chwilę, żeby napawać się widokiem i zastygł w tej pozie na wieki. Kciuk to ostatnia część jego ciała jaka pozostała na powierzchni. Skały przy dobrej pogodzie widać już z oddali, ale warto wspiąć się na górę, żeby lepiej się im przyjrzeć i zachwycić .
Na wyspie Sky zobaczyliśmy jeszcze:
– klif Kilt Rock z wodospadem Mealt (woda spada z 55 metrów do oceanu, klif ma fakturę przypominającą szkocką kratę, stąd jego nazwa)
– miasteczko Portree (z malowniczym rzędem kolorowych domów przy nadbrzeżu portowym).
Jest jeszcze masa innych atrakcji, ale nie chodziło nam o zaliczanie kolejnych punktów. Chcieliśmy się zachwycać przyrodą i poczuć niepowtarzalny klimat. Mimo ograniczonej ilości czasu, cel został osiągnięty . Zostały nam jeszcze do opisania dwa dni szkockiej przygody, ale niewątpliwe Highlands skradło nasze serca .
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy wiadukcie Glenfinnan. Fani Harrego Pottera (i nie tylko ) koniecznie muszą go zobaczyć. To właśnie po nim jechał pociąg do Hogwartu. Wiadukt ma 21 przęseł i w najwyższym punkcie 30 metrów wysokości, z bliska robi ogromne wrażenie. Byliśmy już po zmroku, więc zdjęcia nie oddają w pełni tego jak wygląda, musicie uwierzyć nam na słowo, że warto .
Trzeciego dnia zwiedzaliśmy okolice Edynburga. Zaczęliśmy od słynnej windy dla łodzi Falkirk Wheel. Ta nowoczesna śluza wodna łączy kanały w niecodzienny sposób. Ze względu na różnicę poziomu wody, łodzie są transportowane obrotową gondolą! Szkoda, że nie udało nam się zobaczyć jak to wygląda na żywo… Potem udaliśmy się do Blackness Castle, okazałej twierdzy nad morzem. Nie zależało nam na zwiedzaniu wnętrza, więc uraczyliśmy się widokiem z plaży. Niedaleko zamku jest Lomond Hills, czyli najwyższe pasmo wzgórz w okolicy. Chcieliśmy znowu eksplorować przyrodę, ale tak wiało, że szybko wróciliśmy do samochodu . Kolejnym punktem wycieczki były dwie wioski rybackie Crail i Anstruther. Trudno ocenić, która była ładniejsza. Uwielbiamy takie klimaty. Tradycyjne domy z czerwonymi dachami, brukowane uliczki prowadzące do portu i kolorowe łodzie. Idealne miejsce, żeby zamieszkać i spokojnie żyć, ciesząc się widokiem morza za oknem.
W St. Andrews chcieliśmy zobaczyć ruiny monumentalnej katedry z 1158, ale przy okazji dowiedzieliśmy się co nieco o tym miejscu i okazało się, że jest bardzo interesujące. Wspominaliśmy już o tym, że na miejscowym uniwersytecie książę William poznał Kate, ale trzeba jeszcze podkreślić, że jest to jeden z najlepszych uniwersytetów w Wielkiej Brytanii (na czele z Cambridge i Oxford). Wśród absolwentów jest pięciu laureatów nagrody Nobla! Spora część średniowiecznego miasteczka to wydziały i akademiki. Studenci stanowią ponad 1/3 mieszkańców. Historia książęcej pary dodatkowo podkręciła rangę tego miejsca. Od razu rzucił nam się w oczy ten blichtr i prestiż. Kolejną ciekawostką o St. Andrews jest to, że jak głosi legenda w golfa grano już tutaj na początku XIV wieku . Każdy golfista marzy, żeby zagrać przynajmniej raz w życiu na Old Course, najstarszym polu golfowym na świecie. Mistrzostwa świata odbywały się w tym miejscu osiem razy! W okolicy jest mnóstwo klubów golfowych, co mieliśmy okazję zobaczyć na własne oczy. Od razu zaczęliśmy szukać w internecie o co w tym chodzi? Dlaczego jest ich aż tak dużo? No i wtedy doczytaliśmy, że w niepozornym St. Andrews „narodził” się golf . No dobra, a teraz jeszcze słów kilka o katedrze dla której tu przyjechaliśmy. Jest równie ciekawa jak cała reszta. Była największym budynkiem sakralnym w Szkocji i jednym z najważniejszych ośrodków pielgrzymek w całej Europie. Niestety do dziś przetrwała tylko wschodnia część prezbiterium, południowa ściana i główne wejście do katedry. Nie przetrwała reformacji w XVI wieku. Pomimo, że po katedrze zostały tylko ruiny, warto ją zobaczyć. Po fragmentach murów, łatwo sobie wyobrazić jaka była potężna, poza tym na terenie znajduje się cmentarz, a niektóre nagrobki to prawdziwe dzieła sztuki .
Nie wspominaliśmy jeszcze o słynnych mostach nad zatoką Firth of Forth. Jeden z nich- Forth Bridge ma wyjątkowy kształt i czerwony kolor. Niestety nasze zdjęcia nie oddają w pełni jego uroku, bo zanim dojechaliśmy zrobiło się ciemno . Warto poświęcić mu więcej uwagi. Ktoś porównał most do wieży Eiffla przerzuconej nad zatoką. Most podobnie jak wieża ma kratową konstrukcję. Do jej wykonania zużyto 64000 ton stali, ponad 6 milionów nitów! Most jest niezwykły, olbrzymi i robi wrażenie, nic dziwnego, że uznaje się go za jeden z symboli Szkocji. Kolejnym ciekawym miejscem w Edynburgu jest stary tunel kolejowy, w którym powstał piękny, kolorowy mural. Projekt Colinton Tunnel jest pomysłem Mike’a Scotta i artysty Chrisa Rutterforda. Z pomocą lokalnych organizacji i sponsorów zamieniono to ciemne, podziemne przejście, w inspirującą przestrzeń. Okoliczne szkoły i instytucje non-profit namalowały na panelach florę i faunę. Na ścianach rozpisano wiersz Stevensona, który można w całości przeczytać zaczynając od południowego wejścia. Podoba nam się sposób wykorzystania tunelu, bo jest to dowód na to, że każdemu miejscu można przywrócić dawny blask . Ostatniego dnia udaliśmy się na plażę, która naszym zdaniem jest dodatkowym atutem Edynburga. Fajnie mieszkać w mieście i jednocześnie czuć bliskość natury, a dzięki plaży jest to możliwe. Oprócz wizyty na plaży zaliczyliśmy kilka second- handów, w których można znaleźć prawdziwe perełki . Przed bankructwem uratował nas limit bagażu . Na sam koniec powłóczyliśmy się po centrum i uczciliśmy w pubie udany wyjazd. Szkocja nie zawiodła naszych oczekiwań, była piękna, dzika i surowa, dokładnie taka jak sobie wyobrażaliśmy ….